– Ale superkościół – powiedziała Młoda. Cicho, co samo w sobie było niezwykłe. A jeszcze bardziej niezwykłe było to, że w ogóle zatrzymała się przed jakimś zabytkiem. Nie wypadało wytykać, że to, słonko, żaden kościół, tylko akropol.
Będzie basen od świtu do zmierzchu, dmuchane materace i babki na plaży. Tak myślałem, kiedy postanowiliśmy, że lecimy na Rodos. Agnieszka nadrabiała miną, inaczej nie wypadało, bo to ona przekonała mnie do „last minute, all inclusive”, ale na twarzy miała wypisane, że myśli podobnie. Przez cały lot rozmyślaliśmy. Czy Gaja nie będzie zrzędzić? Nie znudzi się? Oprócz plażowych wspomnień coś z tego wyniesie? Czy nie zniechęcimy jej do łazikowania, jeśli nie będzie taryfy ulgowej, leżenia plackiem? Bo nie po to jedziemy do kolebki cywilizacji, żeby kontemplować hotel!
Joannita w bluzie z Barbie
– Dziwny ten kościół – rzekła Młoda, wchodząc do greckoortodoksyjnego kościoła w rodyjskim porcie. I spędziła w nim pół godziny. Interesujące – na Wawel wystarczył jej kwadrans, polskie katedry oblatuje w pięć minut… Ale tu wszystko fajne, nowe. Z lewej wycieczkowiec jak góra, z prawej osiołek, z przodu trójkołowa taksówka. A jeszcze stoiska z krabami, zamczysko jak z „Baśni z tysiąca i jednej nocy”, sklepy i stragany niby europejskie, ale jak na orientalnym targowisku… Jak to ogarnąć, na co patrzeć, co darować sobie i przegapić? Wszystko ważne, ratunku! Uliczki Rodos to magia wschodniego miasta. Wejście do zamku joannitów przywodzi nam na myśl powieści Druona. Młoda też czuje klimat i pyta: „To po tym bruku chodzili rycerze?”. Orient miesza się tu ze statecznym europejskim gotykiem. Po trochu Turcji, Indii, południa Francji, szczypta dostojnej solidności północnego rycerstwa. Gaja dat, pojęć i związków przyczynowo-skutkowych nie rozumie, ale mieszankę wieków i kultur czuje i bez moich wyjaśnień. Gania między straganami na Sokratesa, rodyjskim deptaku, i nie interesują jej plecaczki z Hello Kitty. Wącha przyprawy, przygląda się figurkom zakutych w stal rycerzy, dziwi smagłym przekupniom i mimom. Ciągnie w boczne uliczki, w których bruk z wygładzonych przez morze otoczaków, białe pranie na konopnych sznurach, mury domów schodzące się ku górze. „Gdyby zamiast skuterów były osiołki, to byłoby jak w dawnych czasach” – zarzuca bluzę z Barbie na ramiona i udaje joannitę. Mijamy pasma fortyfikacji, tawerny, winiarnie, kutry, na których sklepikarze-rybacy malują kolejne naszyjniki z muszelek albo oprawiają homary.
Niepotrzebnie rano płakałam
– Tata, szybko, autokar! – zaczęło się nazajutrz. Właśnie ruszaliśmy na kolejną wycieczkę fakultatywną – wielką morską wyprawę wokół wyspy. Entuzjazm wskazywał, że pójdzie gładko, ale pięciolatka zmienną jest. Półgodzinną podróż do portu umilała nam wysokiej klasy awantura. Gdy za szybą pojawiła się przystań, zrzędzenia ucichły. „O, tankowiec! Takim statkiem płyną z Chin do Polski zabawki? To tym kołem kapitan kieruje? Gdzie maszynownia?” – sam statek wygenerował więcej zdziwień i zachwytów niż turkusowe morze czy białe mury Rodos. Na krajoznawcze zdziwienia i żądania pora przyszła, gdy „Tryton” rzucił kotwicę na środku obłąkańczo malowniczej zatoczki. Turkusowe morze, kamienne urwiska po obu stronach i szarozłota plaża. Kiedy rezydent, pan Marcin, na główkę skoczył do wody, musieliśmy ją stopować przed kąpielą, a gdy na następnym postoju panowie z załogi zaczęli odcumowywać holowaną za burtą łódź, Młoda zatopiona w zabawie z oddelegowaną w rejs z Klubu Delfinki panią Eweliną oznajmiła: „Ja też chcę popłynąć do jaskiń”. Chcesz, płyń. Dwie godziny później usłyszałem coś, co rzadko dziecku przechodzi przez gardło: „Niepotrzebnie rano płakałam”.
Ja chcę na osiołku
Dość tego. Fajne towarzystwo, wycieczki super, ale czas liznąć Grecji bardziej codziennej. Bierzemy samochód. Następnego dnia przed hotelem czekał na nas hyundai. Mały, ale z klimą, obszernym bagażnikiem i fotelikiem dziecięcym. Docieramy do Lindos. – Jak pocztówka – zawyrokowała Młoda. Choć stragany z oliwkami i rodyjskim rzemiosłem nikną w natłoku koszulek z hoplitami („To też rycerze? W „Gumisiach” takich nie było!”), miedzianych galer made in China i pluszowych osiołków w greckich barwach, jest jakby czas się tu zatrzymał dwa wieki temu: bielone mury, niebieskie okiennice, mosiężne kołatki. I cień twierdzy, ku której pnie się miasteczko. Wszystko spatynowane – i w ciągłym użyciu. Nikt nie bawi się w restaurowanie, przystosowywanie, rewitalizowanie. Tu się żyje. Z akropolu wracamy osiołkiem.
Co począć – kiedy wyruszaliśmy, znienacka pojawił się rezydent. I doradził: „Do Lindos samochodów nie wpuszczają. Idźcie do zajezdni taksówek, mają jedwabiste uszy i uwielbiają dzieci”. Niech będzie. Zwierz skacze ze schodka na schodek, rzuca mną jak workiem kartofli, na mijankach trę kolanami o ośle boki z jednej, wapienne mury z drugiej strony. Młoda podskakuje podekscytowana i woła, że chce jeszcze takiej bajki.
Dlaczego tak krótko?
„To wąsate? Wygląda jak kluski od babci. Naprawdę, to morski potwór? Poproszę!” A chwilę wcześniej, gdy w samochodzie zachwalaliśmy owoce morza, Gaja protestowała: „Nie chcę, ośmiornica ble, homar paskudny”. Ale kiedy obleciała tawernę Kozasa (taką samą, poza plazmą i kasą fiskalną, od 72 lat) i zinwentaryzowała talerze gości, kalmar zniknął w mgnieniu oka. Ośmiornica i małże co prawda nadal były ble – ale na własnym talerzu. Z naszych co chwila ktoś coś podskubywał, „tylko kawałeczek na spróbowanie” – i tak skosztował z połowę menu Kozasa. Duże osiągnięcie, bo rozpisano je na czterech stronach formatu A3, drobnym drukiem. – Co? Już wracamy? – Młoda była niepocieszona, gdy okazało się, że nie zdołamy już dotrzeć do ożywczych Siedmiu Źródeł ani do Doliny Motyli, w której od maja do późnego września wśród wilgotnej zieleni unoszą się milionowe chmury motyli. A w zupełną rozpacz popadła, kiedy Agnieszka nieopatrznie wspomniała, że na Rodos już raczej nie wrócimy, pora na inne wyspy albo na Ateny, a szkoda, bo nie zobaczyliśmy Prasonisi. „Mówiliście, że to na końcu świata! Że poczuję się jak na Księżycu! Że tam się spotykają dwa morza! Że jest pusta plaża, tylko dla mnie!” – całą drogę powrotną towarzyszyła nam skarga, że to niesprawiedliwe. Sam w myśli powtarzałem sobie „Dlaczego tak krótko?”