W Grecji ławeczek są tysiące… kto by z resztą liczył. Drewniane, metalowe, niebieskie, zielone, zrobione z byle czego albo bardzo eleganckie. Są nad morzem, w gaju oliwnym, a nawet na szczycie góry, tuż nad urwiskiem. Wszystkie zapraszają, aby na nich usiąść i w nieśpiesznym rytmie „siga-siga” pokontemplować świat, życie i krajobrazy.
Moja ławeczka
Każdy przyjeżdżający do Grecji powinien mieć swoją ulubioną ławeczkę, na której może przesiadywać godzinami, gapiąc się bezmyślnie w błękitne niebo i szmaragdowe morze. Ne ma innego takiego miejsca na świecie, w którym siedzenie na ławeczce wyjątkowo uspokaja i sprawia, że wszystko wydaje się prostsze. Każdy, kto był w Kissamos na Krecie i mieszkał niedaleko placu przy ulicy Paraliaki, wie, o czym mówię.
Nad brzegiem morza stoi samotnie, niebieska ławeczka (kiedyś była zielona), do której roszczę sobie prawa, nazywając ją „moją” za każdym razem, kiedy jestem na Krecie. Mam jednak wrażenie, że chętnych do posiadania tego miejsca na własność jest wielu. Codzienny rytuał przesiadywania na ławce rozpoczyna się zaraz po śniadaniu, kiedy to z kubkiem kawy wyniesionym z hotelu zasiadam w porannym słońcu i patrzę, jak gdzieś daleko, malutkie samochody wdrapują się mozolnie po szutrowej drodze prowadzącej do Laguny Balos. Z portu w Kissamos płyną kolorowe łódeczki, przedostając się na drugą stronę Zatoki Kissamos na półwysep Rodopou. Soula i Jorgos krzątają się koło tawerny, machając przyjaźnie na dzień dobry. Z hotelu słychać brzęk talerzy i stukot łyżeczek o filiżanki, a z pobliskiej piekarni rozchodzi zapach świeżego chleba.
Czasem przejedzie skuter, a Vagelis przegoni grupkę ujadających psów. Soula z naręczem czystych obrusów, zbiega z gracją po schodach i powoli zaczyna nakrywać stoły na przyjęcie gości. Mogłabym tak siedzieć i siedzieć… Ale, istnieje niepisany regulamin, który sam w naturalny sposób się stworzył. Każdy może siedzieć na ławeczce do momentu, w którym na horyzoncie nie pojawi się kolejny jej „właściciel”… I tak każdy może przez jakiś czas posiedzieć na „swojej” niebieskiej ławeczce, ustępując miejsca kolejnym i kolejnym osobom. Ta kolejka, mimo że niewidoczna, jest zawsze długa.
Po prostu siga-siga
Na ławeczkę wracam znowu wieczorem, po kolacji, kiedy powietrze jest już chłodne, ale nadal przesycone zapachem oleandrów i morskiej wody. Teraz pachną jeszcze souvlaki, jagnięcina i smażone ryby. W ustach mam smak oliwy i pomidorów… Spaloną słońcem twarz chłodzi lekki zefirek znad zatoki, a wokół słychać zupełnie inne dźwięki niż o poranku. Gwar, śmiechy, pośpieszne kroki kelnerów w tawernach, dźwięk rozbitego talerza, nawoływanie Jorgosa, że mięso już gotowe, klaksony, muzyka, płaczące dziecko… życie…
Spoglądam na drogę w kierunku laguny Balos… Samochody już wracają, jeden po drugim, migając światłami na krętej drodze. W ciemności widać błyskające światełka domów na Półwyspie Rodopou. Nie chcę opuszczać ławki, bo jest mi dobrze, bo jest spokojnie, ale… ktoś inny już czeka, żeby usiąść. Spacerując tam i z powrotem, delikatnie dając do zrozumienia „Teraz moja kolej”… Ale ja wiem, że wrócę tu rano…
Każdy, kto był w Grecji, ma swoją ukochaną ławkę, za którą tęskni w jesienne i zimowe wieczory, której wspomnienie wywołuje uśmiech i uczucie spokoju. Ruszajcie zatem do Grecji i szukajcie ulubionego miejsca z ukochaną ławeczką.
Wpis powstał w ramach KONKURSU „GRECJA WASZYM OKIEM”, edycja 2024 i zdobył wyróżnienie.
Zobacz inne wpisy naszych czytelników-podróżników, które zdobyły wyróżnienie lub główną nagrodę 🙂