Grecja od zawsze znajdowała się na szczycie listy miejsc, które chcieliśmy w przyszłości odwiedzić. Choć to marzenie wydawało się odległe, ziściło się szybciej, niż mogliśmy to sobie wyobrazić.
Rok 2018 był dla nas czasem wielu zmian, czasem realizacji planów i finalizacji długotrwałych dążeń, czasem wielu pięknych i niezapomnianych chwil oraz niespodzianek, a co najważniejsze 20 lipca 2018 roku związaliśmy się na zawsze, wypowiadając słowa małżeńskiej przysięgi i pieczętując je sakramentalnym „tak”.
Z okazji tego wydarzenia, rodzice wręczyli nam w prezencie tajemniczą, malutką walizkę…
Jak się okazało, mała walizka skrywała wielką niespodziankę: dwa bilety (kierunek:
Grecja – wyspa Zakynthos), przewodnik turystyczny po wyspie, mapę, spis podstawowych zwrotów oraz euro, jak się okazało… na pamiątki dla darczyńców 🙂
Przepełniała nas ogromna radość. Wkroczyliśmy na nową drogę wspólnego życia, drogę, która już na starcie prowadziła nas do słonecznej Grecji. Lepszego początku nie mogliśmy sobie wyobrazić.
Aparat fotograficzny – jest! Olejek do opalania – jest! Kąpielówki i strój – są! A więc czas ruszać w wymarzoną podróż poślubną!
Dzień 1.
24 lipca 2018 r. około godziny 5:00 rano wylądowaliśmy na wyspie Zakynthos.
Na miejscu czekał na nas rezydent z biura podróży Grecos, który wręczył nam kopertę z przydatnymi informacjami dotyczącymi organizacji i przebiegu pobytu na wyspie, a następnie wskazał autokar jadący w kierunku hotelu Porto Zorro.
Autokar pokonywał kolejne kilometry krętej drogi, a promienie wschodzącego słońca powoli ukazywały nam z jednej strony wzgórza porośnięte drzewami oliwnymi, cyprysami i cytrynami, a z drugiej plaże i morze.
Personel hotelu Porto Zorro witał nas uśmiechami, a tuż po sprawnym zakwaterowaniu, recepcjonista Wasilij zaproponował nam śniadanie. Podekscytowani na myśl o przysmakach śródziemnomorskiej kuchni zaczęliśmy kosztować oryginalnej fety, oliwek, pieczonych pomidorów z ziołami, a na deser słodkiego jak miód ciasta filo i arbuza, którego na wyspie można dostać wszędzie i w każdych ilościach.
Otrzymaliśmy śliczny pokój z tarasem, z którego rozpościerał się widok na morze, ale my nie zamierzaliśmy poprzestać na patrzeniu. Chwilę później zażywaliśmy kąpieli w niebieskim jak niebo morzu. Nieopodal naszego hotelu odkryliśmy małą zatokę z szarą glinką, której lecznicze właściwości testowaliśmy później każdego dnia. Po południu wybraliśmy się na spacer po okolicy. Wszędzie rozbrzmiewał charakterystyczny nieznany nam dźwięk, jednostajny szelest, który doprowadził nas do kolejnego odkrycia… cykady! Niewielkie, ale jakże głośne owady.
Pierwszy dzień to w zasadzie czas na aklimatyzację, poznanie okolicy i obmyślenie planu na kolejny dzień, który zapowiadał się obiecująco.
Dzień 2.
Po obfitym śniadaniu nad morzem ruszyliśmy na przystanek autobusowy, skąd zamierzaliśmy dotrzeć do największego miasta na wyspie o tej samej nazwie. Po drodze napotkaliśmy figowiec z dojrzewającymi w słońcu z figami, których zabraliśmy kilka ze sobą dzięki uprzejmości właściciela drzewka. Wzdłuż drogi prowadzącej przez oliwny gaj, co rusz napotykaliśmy ciekawe rośliny, w identyfikacji których pomagały nam nasze nosy. Laur, tymianek, rozmaryn… tych zapachów nie sposób pomylić. Czekając na autobus, mieliśmy okazję doświadczyć na sobie greckiego stylu bycia określanego mianem „siga-siga”, o którym wielokrotnie mówił nam rezydent.
Miasto Zakynthos zaoferowało nam tyle atrakcji i ciekawostek, że spóźniliśmy się na ostatni, powrotny autobus jadący 10 godzin później. Przechadzając się kolejnymi wąskimi uliczkami poznawaliśmy uroki miasta i styl życia jego mieszkańców. Grecy dali nam się poznać jako ludzie radośni, otwarci, chętni do rozmowy i nie przywiązujący uwagi do materialnych kwestii.
Zwiedziliśmy kościół patrona wyspy świętego Dionizego, którego wnętrze dosłownie skąpane jest w złocie oraz kamienny kościół świętego Mikołaja, który przetrwał trzęsienie ziemi. Spacerując deptakiem przyległym do portu napotykaliśmy właścicieli tawern, którzy dawali z siebie wszystko, aby zachęcić przechodniów do spróbowania serwowanych wewnątrz specjałów. Daliśmy się skusić, a wybór padł na nieznaną nam do tej pory mussakę, która nie bez przyczyny uznawana jest za pozycję obowiązkową wśród greckich potraw. W porcie spotkaliśmy również najbardziej charakterystycznego mieszkańca, a zarazem symbol wyspy – żółwia Caretta caretta, który pływał wokół licznych jachtów i żaglówek.
Dzień 3.
Dzień trzeci był dniem, w którym wybraliśmy się na Wielką Grecką Wycieczkę zorganizowaną przez biuro podróży Grecos. Zwiedziliśmy kolejno skalne groty zwane Blue Caves, park Askos, słynną Zatokę Wraku, oliwiarnię Vouno i na zakończenie winiarnię Solomos.
Trasa wycieczki wiodła niemal przez całą długość wyspy, przemierzyliśmy zarówno niewielkie miasteczka położone na równinie, jak i najwyższe wzniesienia, przez które prowadziła kręta i wąska droga. Dzięki zaangażowaniu pani przewodnik, która chętnie dzieliła się swoją ogromną wiedzą na temat Grecji i obyczajów mieszkańców, żaden szczegół na trasie wycieczki nie umknął naszej uwadze.
Pierwszym celem podróży był ponad godzinny rejs ukazujący zarówno budującą, jak i niszczącą siłę natury w postaci grot oraz łuków wyżłobionych w nadmorskich klifach. Mieliśmy okazję płynąć łodzią, na której dzięki przeźroczystej części pokładu podziwiać można było morskie dno.
Park Askos to niezwykłe miejsce położone na kamienistych wzgórzach, ukazujące śródziemnomorską florę i faunę. To tutaj można zobaczyć jak rosną pistacje, nakarmić daniela lub szopa pracza, a także dowiedzieć się, jak rozróżnić płeć u żółwi lądowych.
Przyszedł czas na punkt kulminacyjny wycieczki, czyli słynną Zatokę Wraku. Widok z punktu widokowego, położonego na 300-metrowym klifie, na wybrzeże oraz zaliczaną do jednej z 10 najpiękniejszych plaż świata, zapiera dech w piersiach. Lazurowa woda oraz wyłaniające się z niej białe klify porośnięte śródziemnomorską roślinnością tworzyły miejsce do tej pory znane nam tylko z pocztówek oraz folderów reklamowych biur podróży, które jak się okazało wcale nie były podkoloryzowane. Owe miejsce znane jest również, szczególnie Polakom za sprawą pewnego Greka, prowadzącego stragan z miejscowymi alkoholami, miodami, słodyczami i jego niezwykle pomysłowych chwytów marketingowych. My również po wcześniejszej degustacji znaleźliśmy coś dla siebie, ale o tym później.
Podróż po wyspie upływała nam na dzieleniu się wrażeniami i zachwytami nad pięknem natury. Kolejny postój związany był z najczęściej występującą rośliną na wyspie, mianowicie drzewem oliwnym. Jednak to, które zobaczyliśmy budziło podziw nie tylko ze względu na rozmiar, ale również wiek, który szacuje się na około 2500 lat.
Oliwne drzewo było zapowiedzią tego, co mieliśmy za chwilę zobaczyć. Dzięki uprzejmości właścicieli oliwiarni Vouno, poznaliśmy bliżej aspekty uprawy oliwek oraz produkcję oliwy, z której słynie wyspa. Tutaj również nie obyło się bez degustacji przepysznych smakowych oliw oraz past z oliwek, a następnie zakupów.
Mówiąc o Grecji, nie sposób nie wspomnieć o greckim winie, znanym już od starożytności. Na Zakynthos najpopularniejsze jest to pochodzące z rodzinnych winnic Solomosa. Tam również nie mogło nas zabraknąć. Córka właściciela szczegółowo przedstawiła nam proces produkcji wina, a my w tym czasie mogliśmy odpocząć w chłodnej piwnicy winiarni pośród beczek, w których leżakowały wytworne trunki.
Zbliżał się wieczór, a my wracaliśmy do naszego zacisznego hotelu z ogromnym bagażem wspomnień i tysiącem zdjęć. Po powrocie poszliśmy na plażę by pod rozgwieżdżonym niebem napić się wina i wznieść toast za nas i za naszą Wielką Grecką Przygodę. Wino, bo to właśnie je kupiliśmy u Greka z Zatoki Wraku, było białe, słodkie, smakowało słońcem i morzem, nie miało etykiety, nie wiemy o nim nic, ale wiemy, gdzie je kupić i wiemy, że kiedyś znów się go napijemy.
Dzień 4.
Kolejne dni mieliśmy zamiar spędzić na odpoczynku i plażowaniu, jednak naturę odkrywcy nie łatwo jest oszukać… przecież wciąż jest tyle miejsc do zobaczenia, w drogę! Wybór padł na wioskę Vassilikos. W tym zacisznym miejscu, można odnieść wrażenie, jakby nikt nie liczył czasu. Mieszkańcy popijają kawę w przydrożnej tawernie, inni chronią się w cieniu porośniętych winoroślami altan. Nam o tej godzinie w pracy, kierownik dokładałby na biurko kolejną stertę dokumentów do zapoznania. My mieliśmy jednak na tamtą chwilę poważniejszy problem, mianowicie jak zdobyć i spróbować smaku cytryny dojrzewającej w greckim słońcu. Udało się! Pewna niezmiernie uprzejma grecka gospodyni, na naszą prośbę o dwie cytryny, przyniosła nam reklamówkę, którą szybko napełniła zrywanymi z drzewa ogromnymi, pachnącymi cytrusami, dorzucając z uśmiechem na ustach żółtego melona.
Dzień 5.
Już od rana zajęliśmy leżaki nad samą wodą. Czas upływał na plażowaniu, pływaniu i nurkowaniu. Tak eksplorowaliśmy brzeg Morza Jońskiego odkrywając różne gatunki ryb, jeżowce, krewetki i rozgwiazdy. Chcąc zachować fragment tamtejszego cudownego, podwodnego świata na dłużej, zebraliśmy różnorodne muszelki i kamyki, które przywieźliśmy do domu.
Dzień 6.
Rozpoczął się śniadaniem złożonym z różnych serów, omleta i małych crossantów, które zjedliśmy na naszej ulubionej ławce z widokiem na plażę Porto Zorro. Później udało nam się dotrzeć autostopem do Argassi, gdzie zamierzaliśmy kupić pamiątki. Miejscowość tętniła życiem. Wzdłuż głównej ulicy rozlokowane są restauracje, kawiarnie, kluby oraz liczne sklepy, dlatego nie było problemu z kupnem pamiątek, a w szczególności tak oczekiwanych przez naszych przyjaciół magnesów na lodówkę.
Zwabieni zapachem trafiliśmy do tawerny, której specjalnością są ryby oraz owoce morza. Na talerzu tym razem była dorada oraz zestaw greckich specjałów, jak na przykład faszerowana papryka i placuszki z cukinii z sosem tzatziki. Wracając autobusem wsłuchiwaliśmy się w greckie piosenki lecące w radio, do których nieśmiało podśpiewywał kierowca.
Dzień 7.
Z pozoru zaczął się jak każdy wcześniejszy, jednak po głowach chodził nam pewien plan, który po południu miał się zrealizować. Potrzebowaliśmy do tego fotografa. Z pomocą nadeszły poznane wcześniej dwie Panie – Ania i Ewa, które bez zastanowienia zgodziły się wykonać naszą małą grecką sesję ślubną. Wyspa Zakhytnos z jej pięknymi widokami stanowiła doskonałe tło dla nowożeńców, a panie fotografki stanęły na wysokości zadania. To musiało się udać i się udało.
Jeszcze tego dnia, wieczorem skorzystaliśmy z okazji i zabawiliśmy się przy greckich rytmach, próbując pierwszy raz Ouzo i żegnając ostatni zachód słońca, który mieliśmy okazję tam zobaczyć…
Grecja była dla nas podróżą marzeń, przypieczętowaniem wyjątkowej chwili w naszym życiu. Wyspa Zakhytnos jest miejscem, do którego wracamy myślami każdego dnia. Przygotowując różne potrawy w zaciszu domowym sięgamy do szafki po oliwę z oliwiarni, zerwany po drodze liść laurowy lub gałązkę tymianku. Pijąc kawę w salonie widzimy nasz pamiątkowy słoik z zebranymi muszelkami i kamykami, które przypominają wszystkie chwile spędzone na wyspie. Kiedy jesteśmy zmęczeni, powracamy tam ponownie, aby nasycić myśli spokojem, ciepłem i pięknem. Jesteśmy wdzięczni naszym rodzicom, którzy zrobili nam taki prezent i mamy nadzieję, że uda nam się wygrać dla nich voucher, dzięki któremu przekonają się jak pięknie pachnie Grecja, jak zaraża swoim klimatem, jak uzależnia.
Wpis powstał w ramach konkursu „Grecja Waszym Okiem”. Opowiedz nam o swoich Wielkich Greckich Wakacjach i również zawalcz o voucher na wakacje w Grecji o wartości 4 000 zł!