Niewątpliwym plusem pracy w turystyce jest to, że dni tygodnia przestają mieć znaczenie. Trwa sezon, nieważne więc czy to piątek, środa czy niedziela. Uchylając rąbka tajemnicy — dzień wolny w pracy rezydenta to coś niezwykle rzadkiego, jest to wręcz świętość. Każdy taki dzień musi więc być wyjątkowy.
Właśnie podczas jednego z sezonów na Rodos, w dzień wolny, udało nam się zobaczyć Kastelorizo. Przyznacie, że nazwa co najmniej intrygująca i mało grecko brzmiąca, prawda? Tymczasem jest to jedna z wysp Dodekanezu położona najdalej na wschód, a do tego rejs tylko dwa razy w tygodniu! Czy warto się wybrać? Oczywiście! Właśnie ta tajemniczość i wcale niełatwy czy oczywisty dostęp sprawiły, że postanowiliśmy właśnie tam spędzić dzień wolny.
Ku przygodzie!
Bladym świtem, mając do pokonania 126 km drogą morską, ruszyliśmy ku przygodzie. Sama podróż w jedną stronę to średnio trzy i pół godziny, a widoki po drodze zachwycą najwytrawniejszych podróżników. Trasa wiedzie wybrzeżem Turcji. Turkusowe morze i lekka bryza sprawiły, że upał nie doskwierał za mocno, a droga wcale się nie dłużyła.
W końcu ukazała się wyspa, silniki statku charakterystycznie zmieniły dźwięk i zaczęliśmy zwalniać. Wybrzeże Turcji wydawało się na wyciągnięcie ręki, minęliśmy też kilka małych, uroczych wysepek Polyfados, Agrielia, Macro Poinaki i w końcu zaczęliśmy wpływać do portu. Port w Kastelorizo jest niesamowicie uroczy!
Zanim się tu przypłynie, trzeba mieć pełną świadomość, jak niewielka jest to wyspa. Porównajmy ją do największej, czyli Krety, która ma ponad 8000 km2 lub do miasta stołecznego Warszawy — 327 km2. Kastelorizo to tylko 9 km2, ale za to jakże przepięknych!
Żółwie, jaskinia i greckie mezedes
Tak naprawdę wyspę w całości można przejść w jeden dzień, ale my skupiliśmy się na samym miasteczku portowym. Budynek szkoły, minarety meczetów i kolory domków niczym z bajki ciągle mam w pamięci. Po spacerze naszym celem stała się główna atrakcja wyspy, czyli rejs do błękitnej jaskini. Mając porównanie z innymi miejscami, które również szczycą się taką atrakcją, muszę przyznać, że ta była wyjątkowa. Po negocjacjach w porcie udało nam się złapać łódkę do jaskini, nazywanej przez lokalnych Photsaliki. Co dodaje jej takiej wyjątkowości? Można się tam dostać jedynie małą łodzią na maksymalnie 6 osób i zupełnie nie widać jej od strony wybrzeża.
Żeby tam wpłynąć, należy dociążyć łódź, do czego służą specjalne baniaki. Pasażerowie łodzi muszą położyć się, jak najbliżej dna tak, by głowy niewiele wystawały ponad burtę, a do tego wyczekać odpowiedni moment, kiedy nie ma fali. Przyznaję, że emocji jest przy tym sporo, ale nagroda czeka w środku. Wbrew pozorom jaskinia jest ogromna, a kolor i temperatura wody po prostu niesamowita. Refleksy słońca wpadające przez szczelinę, którą wpłynęliśmy, dodawały tylko magii. Na hasło sternika wszyscy wskoczyliśmy do wody. Mogę to określić jednym słowem: FANTASTYCZNIE!!!
Po spacerze, przeżyciach w jaskini i wspaniałej kąpieli przyszedł czas na…wielkie greckie jedzenie. Tawerna oczywiście w porcie. Padło standardowe pytanie w towarzystwie: czy jemy po grecku? Oznacza to, że nikt nie zamawia jednego dania dla siebie, tylko na stół wjeżdża kilka dań, na czele z sałatką grecką, a potem każdy próbuje wszystkiego. Typowe, greckie mezedes.
A czy jedliście kiedyś w towarzystwie żółwi? Nie? To Kastelorizo jest idealnym miejscem, żeby przeżyć to pierwszy raz. Stoliki przy samej wodzie, a w niej żółwie Caretta caretta czekające na to kiedy i co spadnie komuś z talerza. Widok i wrażenie niesamowite.
Po tylu przygodach punkt 17:00 udaliśmy się w rejs powrotny na Rodos. Raz jeszcze odpowiem na pytanie: „Czy warto poświęcić jeden dzień z wakacji i wyskoczyć na najdalej położoną wyspę grecką?” Zdecydowanie tak!
Kalimera! Moja przygoda z turystyką zaczęła się 17 lat temu. Swoje pierwsze doświadczenia zbierałam w Turcji, jednak od 2009 roku do teraz to Grecja jest moją wielką miłością. Przez te lata udało mi się zwiedzić kawałek świata, ale to na greckich wyspach zostawiłam moje serce. Po każdym sezonie turystycznym za cel obieram sobie kolejny skrawek lądu na morzu, zawsze jesienią i wczesną wiosną, bo wtedy wyspy można poznać od najlepszej strony. Bez tłumów, z lokalnymi mieszkańcami, w rytmie siga-siga. Jako pilot i rezydent uwielbiam podglądać organizację turystyki w innych miejscach, patrzeć, jak wyspy zapadają w zimowy sen i budzą się na wiosnę. Lubię też nowe doświadczenia i miejsca, ponieważ tymi przeżyciami, wiedzą i wspomnieniami mogę się dzielić z moimi gośćmi i klientami w trakcie sezonu.