Uwielbiam początek lata, gdy zaczyna się sezon. Przed nami miesiące pełne słońca i odkrywania nowych miejsc na greckich wyspach… Nowych, lub tych zapomnianych. Razem z kolegami lokujemy się mieście Lixouri drugim co do wielkości na Kefalonii. Mieście, a raczej miasteczku, bo liczy około 4000 mieszkańców. Czas spać, już jutro ruszamy w drogę odkrywać te znane i te zapomniane skarby Kefalonii.
Malownicze trasy
Z samego rana wyjeżdżamy, wybierając trasę pełną pięknych krajobrazów, bo nasz cel znajduje się po drugiej stronie półwyspu. Aby się tam dostać, można wsiąść na prom i już w 25 minut być na drugim brzegu — w stolicy wyspy Argostoli. My jednak objedziemy naokoło całą zatokę, by podziwiać niezwykłe widoki.
Dziś chcemy dotrzeć do wioski Farsa, a raczej Palaiá Farsa, jak nazywają ją miejscowi. Palaiá po grecku znaczy stara. Dlaczego stara? Ponieważ lata temu została opuszczona, kiedy na obszarze całych wysp Jońskich 12 sierpnia 1953 r. wystąpiło trzęsienie ziemi (wtedy trzeba było wybudować nową wioskę). Trzęsienie było tak potężne, że wiele osad i domów tego nie przetrwało. Podobny los spotkał właśnie tę wioskę duchów, którą chcemy zobaczyć. .
Aby dojechać do starej Farsy, objeżdżamy zatokę półwyspu Paliki, po drodze mijając gaje oliwne, rzędy winorośli, jak i wiosek znajdujących się na samym brzegu morza. Po chwili jazdy krajobraz się rozszerza i widzimy już tylko zatokę, a gdzieniegdzie pojedyncze domki. Wjeżdżamy serpentynami, a teren robi się już bardziej górzysty, dzięki czemu możemy podziwiać morze i dwa duże skupiska zabudowań po obu stronach zatoki. To właśnie nasze Lixouri spogląda na stolice Argostoli. Zanim dotrzemy do naszego celu, zbaczamy z drogi, żeby zwiedzić malutki kościółek na samym brzegu klifu. Najpierw zjeżdżamy autem, później już musimy liczyć na siłę naszych nóg, bo droga robi się nieprzejezdna. Schodzimy i widzimy małą świątynię. Wejście na jej obszar prowadzi schodami w dół pod wysokim murem z łukami, jest cały biały i tak bardzo Grecki, szczególnie na tle leniwych, lazurowych fal zatoki. Wracamy do auta i jedziemy dalej w głąb centralnej części wyspy. Od półwyspu, gdzie mieszkamy, oddziela nas zatoka, która wcina się głęboko w ląd. Auto zostawiamy przy drodze i wyruszamy odkryć tajemnice, które skrywa Palaiá Farsa.
Opuszczone wioski
Idziemy wąską ścieżką prowadzącą do ruin. Stara Farsa jest najstarszą z wiosek duchów, jej zabudowa jest zupełnie inna od tych, które zobaczymy później. Wszystkie budynki są blisko siebie, ponieważ Farsa znajduje się na zboczu górskim. Z każdym krokiem, idąc w głąb osady, słyszymy coraz głośniejszy koncert cykad, a Farsa odkrywa przed nami coraz więcej tajemnic. Najpierw pokazują się pojedyncze kupki kamieni, w które wrastają większe krzaki, a nawet drzewa. Przedzieramy się dalej i widzimy domy większe, mniejsze, lepiej zachowane z drzwiami i łukami okien, a także takie, z których została jedna lub dwie ściany. W końcu naszym oczom ukazuje się naprawdę duży budynek, chyba najlepiej zachowany. Zapewne był to dom kogoś ważnego — dachu wprawdzie nie ma, ale stoją wszystkie ściany i wejście jest świetnie zachowane, więc zaglądamy i oglądamy dom od środka. Wrażenie niesamowite… prawie całe wnętrze domu zajmują drzewa, w tym przypadku jesiony, a z każdego okna wystają gałęzie, pnącza i mniejsze roślinki, które wyrosły wprost spomiędzy kamieni na ścianie.
Idziemy dalej i czujemy, że dosłownie cofamy się w czasie, wyobrażając sobie życie mieszkańców. Gdzieś przed domem siedziałby Gerasimos (najczęściej nadawane imię męskie na Kefaloni), który w ręku obraca kolomboi, (to ten sznur z koralikami tak bardzo kojarzący się ze starszymi grekami), gdzieś na podwórze jakaś Maria wchodziłaby z wiadrem wody ze studni, a kawałek dalej dwie babki opiekowały się najmłodszymi, przy okazji trochę plotkując.
Jeszcze kawałek dalej widzimy kościół i cmentarz, świątynia wygląda naprawdę dobrze, mury w dobrym stanie, jako jedyne otynkowane na biało, nowe metalowe drzwi, niestety zamknięte na cztery spusty, ale możemy zajrzeć przez szyby, jedyne naprawione okna w całej wsi. W środku widzimy zaplecze kościoła i wszystko to, czego nie widać na co dzień — cały dobytek sakralny, proporce, sztandary krzyże i kielichy. Ale jak to tak? Nikt tego nie zabrał z opuszczonej wioski? A no tak, Grecy nie kradną. Co zostawione może leżeć i leżeć nietknięte.
Zwiedziliśmy całą wioskę, nie pomijając żadnego szczegółu. Wróciliśmy do auta i ruszyliśmy dalej. Freddo Espresso na wynos kupiliśmy w nowej wsi Farsa, a w planach odnalezienie kolejnej, opuszczonej wioski. W drodze, na drugim brzegu widzimy stolicę. Czemu na drugim, skoro powinna być po naszej stronie? Dlatego, że morze przy Argostoli wcina się w ląd także z drugiej strony, tworząc zatokę w zatoce. Zatrzymujemy się tylko na kilka zdjęć i dalej w drogę — Palaiá Vlachata czeka.
Tutaj mieszkańcy zastosowali ten sam trik. Wybudowali nową wioskę, nazywając ją na cześć starej. Zanim dojedziemy na miejsce, przejeżdżamy całą wyspę wszerz na wschodnie wybrzeże. Vlachata bardzo różni się od Farsy. Teren jest płaski, domy wybudowane na szerszym planie i zdecydowanie większe, a natura bardziej okiełznana przez człowieka. Wszystko dlatego, że od 2012 r. w wiosce odbywa się festiwal muzyczno-artystyczny Saristra Festival. W centralnej części znajdujemy wyraźny ślad pozostawiony przez uczestników festiwalu — drzewo oliwne udekorowane kolorowymi wstążkami. Pomimo że widać tutaj ludzką rękę, nie odejmuje to klimatu temu miejscu. Widzimy jesiony, eukaliptusy i inne, mniejsze drzewa wyrastające z domów oraz pnącza porastające ich mury, ale mamy tu także coś, czego nie było w Farsie – domy piętrowe z dobrze zachowanymi schodami. Wspinamy się więc, aby zobaczyć budynki z góry, a widok zapiera dech w piersiach — mnie osobiście wprowadził w klimat filmu o elfach i ich bajkowych ruinach.
Włócząc się po wiosce, odkrywamy, że nie jesteśmy tutaj całkiem sami. Vlachata ma swoich mieszkańców, a są nimi… kozy. Wszędobylskie stworzenia wychylają łebki z okien domów, przeżuwając znalezione źdźbła, a my wyobrażamy sobie, że ten Pan Gerasimos ma piękną i zadbaną kozią trzódkę. Swoją drogą, czy wiecie, że kozy na Kefaloni mają złote zęby, a ten, kto je zobaczy, będzie miał szczęście? Na środku wsi znajdujemy studnie niedbale zakrytą blachą i zaglądamy do środka, tak jakbyśmy chcieli usłyszeć echo dawnych lat. Wracamy do auta i jedziemy do domu, a na kolejny dzień zostawiamy sobie ostatnią z wiosek duchów — Starą Valsamate.
Wioska pełna duchów
Wyjeżdżamy rano, ale tym razem korzystamy z promu, więc po 30 minutach jesteśmy już w stolicy, gdzie zatrzymujemy się na śniadanie w miejscowej piekarni. Zachwyca nas wybór łakoci, każdy znajdzie coś dla siebie. Ja wybieram sapankopite, czyli ciasto filo wypełnione szpinakiem i serem feta, no i kawę, bez niej ani rusz — kolejne, niezastąpione Freddo espresso, czyli espresso z lodem. Tak przygotowani ruszamy dalej i po krótkim czasie jesteśmy na miejscu. Palaiá Valsamata leży przy samej drodze, nie musimy przedzierać się przez krzewy, żeby ją zobaczyć. Pierwsze, co rzuca nam się w oczy to ruiny szkoły, tak, tak szkoły. Ponieważ Valsamata jest największą z oglądanych przez nas wiosek, okazało się, że miała nawet swoją szkołę. Zabudowania okala wysokie, kamienne ogrodzenie, mury szkoły są grube, a klasy przestronne.
Zapuszczamy się w głąb, wchodząc na drogi szutrowe, mijamy małe gaje oliwne i widzimy, że w domach mieszkają ogromne cyprysy. Trzymamy się jednej ważnej zasady — nie wchodzimy tam, gdzie jeszcze jest dach lub podłoga z wyższego piętra. Wejście do jednego z domostw prowadzi przez krótkie schody, a my musimy pochylić głowy pod gałęziami drzew. W tym domu znajdujemy pozostałości po sprzętach kuchennych, drewniana półka w wykuszu ściany wciąż nie ugięła się pod ciężarem czasu, znajdujemy tu też dużą żeliwną kuchenkę sprzed 100 lat albo i starszą.
Ponownie stojąc w tym miejscu i przyglądając się ruinie, próbujemy wyobrazić sobie, jak to było kiedyś. Spacerujemy długo, bo wioska jest ogromna i trafiamy na kościół, z którego pozostały tylko ściany. Mijamy więc ruiny świątyni, by dotrzeć na cmentarz, na którym groby są z lat 40’ i 50’, ale widzimy także nowsze np. z 2012 r. Obok starego kościoła wybudowany jest nowy — Ireos Naos. Jego ściany są pomalowane na lekki róż i jest szokująco różny od ruin wioski. Jeszcze chwila spaceru i wracamy do samochodu, a Valsamata żegna nas śpiewem ptaków, donośnym cykaniem cykad i powoli wzmagającym się wiatrem, tak jakby chciała, abyśmy opowiadali światu jej historię.
Nieznane oblicze Kefalonii
Zwiedziliśmy 3 wioski duchów, Farsę, Vlachatę i Valsamatę. Każda z nich tajemnicza na swój własny sposób, każda ma do zaoferowania coś szczególnego. W Farsie wędrujemy wąskimi ścieżkami w górę i w dół, Vlachata wygląda, jak plan filmowy z gatunku fantasy, a Valsamata, w której zniszczenia po trzęsieniu ziemi chwytają najbardziej za serce, oferuje obejrzenie pozostałości sprzętów i mebli używanych 70 lat temu.
Ale to nie wszystkie tajemnice Kefaloni. Jeżdżąc po wyspie, możemy znaleźć sporo opuszczonych miejsc, w których natura powoli niszczy, to co pozostawił po sobie człowiek. Jedno z moich ulubionych znajduje się w samym centrum Assos, malowniczej wioski nad samym brzegiem morza, gdzie obok tętniących życiem tawern znajdziemy ruiny domów. Przechodząc głównym deptakiem, widzimy odnowione apartamenty, które dzielą się ścianami z ruinami — echem minionych lat. W Assos większość ruin porastają krzewy różowej bugenwilli, czy czerwonej róży chińskiej, tworząc idealne, żywe pocztówki.
Cześć! Ukończyłam studia na kierunku turystyka i rekreacja na katowickim AWF. Pierwszy raz zakochałam się w Grecji jako dziecko, podczas moich pierwszych wakacji z rodziną, ale ta dziecięca miłość po latach nie przeminęła. Wręcz przeciwnie — stała się jeszcze mocniejsza! Studia otworzyły przede mną tajemnice turystyki i mój ukochany grecki świat. Zawsze gdy podróżuję i zwiedzam, zachwycam się jego różnorodnością i niezmiennie kocham grecki styl życia, a gdy mnie tam nie ma — tęskno mi do pięknych plaż i krajobrazu pełnego gajów oliwnych. Na co dzień najłatwiej spotkać mnie na siłowni, tam spędzam większość wolnego czasu. Kocham piec i gotować, a kto miał okazję poznać mnie bliżej, na pewno usłyszał, że zwiedzam świat za pomocą… żołądka! Przecież nie ma nic lepszego niż dobre jedzenie i ciekawa, lokalna kuchnia — w szczególności właśnie grecka! Moje serce zostawiłam na Kefalonii, którą jako rezydentka, poznałam naprawdę dobrze.