Kalimera! Nazywam się Bartłomiej i chciałabym opowiedzieć Wam o pewnym miejscu, do którego gdy raz pojedziecie, nigdy o nim nie zapomnicie.
Mowa tutaj o bajecznie rajskiej wyspie Korfu. Razem z żoną Karoliną wybraliśmy się tam w naszą małą i krótką podróż poślubną. My — wiecznie zapracowani i zabiegani pojechaliśmy na wakacje po to, by wypocząć i pozwiedzać. Nastawialiśmy się na pełne leniuchowanie po poślubnym maratonie spraw, które mieliśmy do załatwienia i lepiej z wyborem trafić nie mogliśmy. Grecja to kraj, w którym czas płynie zupełnie inaczej, a grecka filozofia życia — SIGA-SIGA, idealnie kontrastuje z pędem naszego życia.
Wspaniałe i różnorodne Korfu
Długo zastanawialiśmy się, którą z greckich wysp wybrać. Dlaczego zdecydowaliśmy się na Korfu? Przede wszystkim dlatego, że na co dzień jesteśmy fanatykami górskich wędrówek, zdobywamy po wielokroć każdy szczyt Tatr i mimo to nadal lubimy tam wracać. Moja żona uparła się, że tym razem musimy jechać do Grecji, ponieważ gdy była dzieckiem, mieszkała tam wraz z rodzicami.
Korfu to wyspa o nieco górzystym terenie, z ciekawymi formami skalnymi, mnóstwem grot i jaskiń, a także białych wapiennych klifów, wcinających się w cudowne, zielono-turkusowe morze. Lepiej trafić nie mogliśmy. To miejsce magiczne i kwintesencja wszystkiego, co w Grecji najlepsze. Kto raz tam pojechał, ten nigdy już tego nie zapomni – właśnie tym wrażeniem, jakie wywarła na mnie ta rajska wyspa, chcę się z Wami podzielić.
Wylądowaliśmy o 4 rano czasu greckiego i już na lotnisku było widać prawdziwe greckie siga-siga. Zmęczeni po nocnej podróży myśleliśmy tylko o zimnym prysznicu i chwili odpoczynku, jednak musieliśmy dość długo czekać na nasze bagaże, bo… na lotnisku czas jakby się zatrzymał. W końcu udało się! Dostrzegliśmy czekającego na nas rezydenta z biura podróży Grecos, który wręczył nam kopertę z przydatnymi informacjami dotyczącymi organizacji i przebiegu pobytu na wyspie, a następnie wskazał autokar jadący w kierunku naszego hotelu. Autokar pokonywał kolejne kilometry krętej drogi, a promienie powoli wschodzącego słońca ukazywały nam wzgórza porośnięte drzewami oliwnymi, cyprysami i cytrynami z jednej strony, a z drugiej plaże i morze.
Swoje wakacje odbyliśmy w czerwcu — myślę, że jeszcze przed tzw. wysokim sezonem, podczas którego na wyspie przebywa naprawdę wiele osób — głównie turystów. Wczesny poranek przywitał nas cudownym wschodem słońca, który oglądaliśmy na jednej z plaż w Sidari, w jej centralnym punkcie, czyli Canal d’Amour. Z hotelu mieliśmy do niego 10 minut drogi spacerkiem.
Cudownie było się rozkoszować tym słońcem, które tego poranka świeciło tylko dla nas, o tej porze byliśmy na plaży sami. Nie ukrywam, że podczas pobytu wracaliśmy tam kilkukrotnie właśnie na wschody i zachody słońca. Wspaniałe przeżycie!
Przyzwyczajeni do codziennego pędu życia, nie bylibyśmy sobą gdybyśmy w ten cudownym poranek nie udali się na kolejny spacer. I tutaj Was może nieco zaskoczę, ale miał to być niewinny spacer po najbliższej okolicy a my dotarliśmy aż do zapierającego dech w piersiach Cape Drastis! Tak, tak dobrze czytacie z Sidari pieszo szliśmy do Cape Drastis i zajęło nam to około godziny. Było warto — naszym oczom ukazał się cudowny widok na panoramę Korfu, a gdy zeszliśmy na sam dół, przywitała nas niewielka, skalista plaża.
Przepiękna Kerkyra
Po powrocie z dość długiego i intensywnego spaceru i po zakwaterowaniu w hotelu udaliśmy się na plażę, gdzie w rytmie siga-siga spędziliśmy pozostałą część pierwszego dnia. Wieczorem poszliśmy pieszo do centrum Sidari. Tam przycupnęliśmy w jednej z tawern na lampkę wina. Tego pierwszego, bardzo intensywnego dnia, wiedzieliśmy już, że wyspa nas urzekła. W żadnym miejscu nie widzieliśmy tu tego typowego, spalonego słońcem krajobrazu, a wręcz przeciwnie — na Korfu jest bardzo zielono dzięki setkom drzewek oliwnych oraz cyprysów.
Kolejny dzień przeznaczyliśmy tylko i wyłącznie na odpoczynek i prawdziwe siga-siga na plaży Apotripiti Beach, gdzie obmyślaliśmy kolejne dni naszej przygody. Trzeciego dnia wybraliśmy się na Wielką Grecką Wycieczkę zorganizowaną przez biuro podróży Grecos. Korfu pokazało nam swoją odmienną kulturę i architekturę, którą najbardziej można dostrzec w stolicy wysypy. Naszym oczom ukazał się wspaniały obraz starego miasta, którego historia sięga antyku, a ono samo ma w sobie coś wyjątkowego i absolutnie magicznego.
Kerkyrę oceniliśmy na mix o grecko-włoskim klimacie, który tchnie z każdego zaułka, z każdej wąskiej uliczki. Wszystko to skąpane w cudownym słońcu i zanurzone w wakacyjnym klimacie w panującym rytmie siga-siga. Nie dając się więc zwariować powoli i spokojnie zobaczyliśmy większość zabytków miejskich, a nawet mieliśmy okazję rozkoszować się cudowną grą na instrumentach przy Starej Fortecy.
Będąc w okolicy, warto zatrzymać się i nacieszyć oczy, spoglądając na 60-metrowy most łączący Starą Fortecę z miastem, pod którym przepływają łódki. Fortece – Stara i Nowa górują nad miastem, a z ich murów można podziwiać przepiękną panoramę sięgającą przez zatłoczone ulice aż do plaż i niebieskiego morza.
Przechadzając się po uliczkach Kerkyry, pomiędzy setkami starych kamienic, naszym oczom ukazała się charakterystyczna wieża Kościoła św. Spirydona – patrona wysypy. Według lokalnej legendy święty spaceruje nocami po ulicach miasta, chroniąc je, jak to niejednokrotnie czynił w trakcie burzliwej historii na przestrzeni wieków. Każdego roku szczątki świętego otrzymują od mieszkańców nowe sandały – z powodu spacerów ma je ponoć niezmiennie zdarte.
My zauroczeni „korfiańskim” klimatem, skąpanym w greckim, wakacyjnym słońcu tak się zakręciliśmy, że w pewnym momencie spostrzegliśmy, że się zgubiliśmy i kręcimy się wkoło. Ale zachowaliśmy spokój, usiedliśmy w pobliskiej tawernie i, korzystając z okazji, postanowiliśmy coś zjeść. Także tutaj doświadczyliśmy prawdziwego, greckiego siga-siga, ponieważ na jedzonko czekaliśmy ponad godzinę. Będąc w tym cudownym miejscu, trzeba uważać na każdym skwerku, na każdym placu, dosłownie wszędzie można się natknąć na idealne kadry — śliczne, kolorowe kwiaty w donicach, barwne koty, sklepiki z pamiątkami i galerie z rękodziełem i sztuką. Wszystko to przyprawia o zawrót głowy i kompletnie odcina od poczucia czasu i rzeczywistości. Po prostu nagle jesteś w innym, magicznym świecie.
Stolica Kerykry pożegnała nas cudownym zachodem słońca, który oglądaliśmy z półwyspu Kanoni, najbardziej pocztówkowego miejsca w okolicy miasta. Mieści się tam malutka cerkiew Vlacherna. Kościółek sam w sobie nie wywiera żadnego szczególnego wrażenia – ale nie o to tutaj chodzi. Jest to po prostu ładny budyneczek w pięknej lokalizacji, wart niejednego zdjęcia. Połączony jest z lądem wąską groblą, wzdłuż której cumują malutkie łódeczki. Koniecznie trzeba również zwrócić uwagę na znajdującą się nieopodal tzw. Mysią Wyspę, na którą można udać się łodzią z pobliskiego małego portu – niestety na to zabrakło nam czasu. Punktem obowiązkowym podczas zwiedzania stolicy jest punkt widokowy na lotnisko, które ma jeden z najkrótszych pasów startowych na świecie. Grecy, tworząc coś na kształt grobli łączącej dwa kawałki wyspy, nieświadomie właśnie taki punkt widokowy stworzyli. Grobla sama w sobie jest dosyć wąska, ale spokojnie wyminą się tutaj dwie osoby. Sami Grecy osiągnęli nawet nieco wyższy poziom, ponieważ widzieliśmy tutaj mijających się skuterem, rowerem i wózkiem.
Wracając do tematu — niesamowitym przeżyciem było dla nas, gdy nad głowami unosi się potężna maszyna. Chociaż przelot samolotów robi wrażenie, gdy stoi się na grobli, to wejście na wzgórze i wypicie drinka z takim widokiem to rzecz obowiązkowa! Jest to zupełnie inna perspektywa i znacznie mniejszy hałas.
Masa niezapomnianych wrażeń
Będąc na Korfu nie mogliśmy pominąć również wizyty w Paleokastrista, wybierając się tym samym w krótki rejs do błękitnych grot. Wpływaliśmy do jaskini, płynęliśmy wzdłuż wybrzeża i słyszeliśmy wiele ciekawych historii. Paleokastrista to naszym zdaniem idealne miejsce do nurkowania — woda jest bardzo przejrzysta nawet przy większej głębokości, a na plaży znajduje się wypożyczalnia sprzętu. Bedąc w Paleokastrista zwiedziliśmy również Monastry. Z ogrodów między budynkami rozpościerał się genialny, zapierający dech w piersiach widok na wodę.
Kolejne dni na przemian plażowaliśmy i zwiedzaliśmy. Stolica wyspy tak nas urzekła, że wróciliśmy tam pod koniec naszego pobytu na wieczorny rejs łodzią. Dotarliśmy do portu nieco szybciej, więc udaliśmy się na kolejny spacer i zgubiliśmy się we włosko-greckich uliczkach. Prawie spóźniliśmy się na statek! Czwarty dzień zaplanowaliśmy na plażowanie i pływanie. Doświadczyliśmy niezapomnianej przygody, jaką jest PARASAILING! Już od pierwszego dnia przekonywałem żonę, że musimy tego spróbować. Było to przeżycie nie do opisania! Wspaniale było zobaczyć błękitne lazurowe morze z lotu „ptaka”…
Całą wizytę na Korfu zapamiętamy na bardzo długo. Do tej pory przygotowując różne potrawy w zaciszu domowym, sięgamy do szafki po oliwę z oliwiarni, zerwany po drodze liść laurowy lub gałązkę tymianku. Kiedy jesteśmy zmęczeni, powracamy tam ponownie, aby nasycić myśli spokojem, ciepłem i pięknem. Jesteśmy wdzięczni, że tam byliśmy i mamy nadzieję, że uda nam się wrócić do Grecji, tylko tym razem może na Kretę? Kto wie…
Wpis powstał w ramach KONKURSU „GRECJA WASZYM OKIEM”, edycja 2024 i zdobył wyróżnienie.
Zobacz inne wpisy naszych czytelników-podróżników, które zdobyły wyróżnienie lub główną nagrodę 🙂