Kategoria: Podcast
Zapraszamy na szósty odcinek podcastu „Pogadajmy o Grecji”. Mamy nadzieję, że stanie się on dla Ciebie inspiracją do wielu wspaniałych greckich podróży i oczywiście do Twoich Wielkich Greckich Wakacji.

Przeczytaj, oglądaj i posłuchaj!

W szóstym odcinku podcastu Dorota Wellman spotyka się z Andrzejem Sikorowskim — krakowskim poetą, bardem i artystą, liderem grupy „Pod Budą” i autorem wielu, znanych w całej Polsce piosenek. Okazuje się, że umiłował on sobie nie tylko sztukę słowa, ale także Grecję oraz … Greczynkę, z którą od prawie 40 lat tworzy szczęśliwe małżeństwo. Poznamy więc opowieści o tym, jak w mądry sposób budować wielokulturowy dom i pokochać wzajemnie różnice wynikające z mentalności i wychowania. Posłuchajmy o niezwykłej miłości, greckiej sztuce życia, związku z pogranicza dwóch światów, o tym, jaka była Grecja 40 lat temu, a jaka jest dziś.

grecja, niebieskie drzwi
klasyczny, grecki wiatrak, grecja, zbliżenie na wiatrak

Z rozmowy dowiemy się także, za co Andrzej Sikorowski najbardziej Grecję kocha, co go w niej fascynuje, które miejsca uwielbia odwiedzać, i jak czuje się w swojej „drugiej ojczyźnie”. Okazuje się bowiem, że Polska i Grecja są znacznie bliżej, niż nam się wydaje. Więcej jest podobieństw niż różnic, a i one mogą być łatwe do przeskoczenia. Czasami miłość do Grecji zaczyna się od miłości do drugiego człowieka. O tej miłości właśnie będzie dzisiejsza rozmowa.

Poniższy tekst jest transkrypcją części szóstego odcinka naszego podcastu. Jeśli wolisz od razu posłuchać go lub obejrzeć w całości, przejdź na koniec artykułu, znajdziesz tam video. 🙂 Zapraszamy!

Jak to się wszystko zaczęło

D. W. Dzień dobry, witamy w podcaście „Pogadajmy o Grecji”. Podcast realizujemy z firmą Grecos. Dzisiaj naszym gościem jest lider zespołu „Pod Budą” Andrzej Sikorowski. Dzień dobry.

A. S. Dzień dobry, witam wszystkich.

D. W. Jak szef poderwał tę Greczynkę? Skąd ją wziąłeś?

A. S. To ona mnie poderwała.

D. W. Dobrze, niech tak będzie. Ustalmy, że to było właśnie tak.

A. S. Żona zjawiła się tutaj za sprawą rodziców, którzy po przegranej wojnie domowej w 1949 roku uciekli z Grecji. Musieli uciec z Grecji, bo groziły im bardzo poważne konsekwencje. Byli członkami komunistycznej partyzantki, więc albo siedzieliby w więzieniach, a może nawet dostaliby wyroki i stracili życie. Uciekali więc przygarnięci przez wiele krajów demokracji ludowej. Około 15 tysięcy Greków wylądowało u nas, w Polsce w różnych miejscach. Część z nich trafiła na ziemie odzyskane, czyli Zgorzelec, Police pod Szczecinem, trochę ludzi na Dolny Śląsk, do Bielawy, tam w okolice Wałbrzycha, do Dzierżoniowa, a część ta, do której należeli właśnie moi przyszli teściowie, znalazła się w Krościenku Bieszczadzkim, koło Ustrzyk Dolnych, malutkiej miejscowości, którą opróżniono z Łemków wcześniej. To były stalinowskie ruchy w tamtych czasach — całymi społeczeństwami się żonglowało, więc Łemków wyrzucono stamtąd i do tych „połemkowskich” chałup wprowadzono Greków.

polskie Bieszczady, widok z daleka, zachodzące słońce

Wieś była o tyle samowystarczalna, bo oni tam założyli spółdzielnię produkcyjną. Mój teść do śmierci, mimo że spędził w Polsce 30 lat, nie nauczył się języka polskiego. Ale to nie wynikało z jego jakiejś totalnej arogancji, tylko z tego, że był w tej społeczności cały czas. Tam była szkoła grecka, był grecki listonosz, byli urzędnicy pocztowi itd., więc realizowali tę swoją ideologię komunistyczną, uprawiając tam rolę, mieli też, zdaje się, tartak. Można powiedzieć, że byli w jakimś sensie samowystarczalni.

Moja żona urodziła się w Żaganiu, bo pierwszy ich postój w Polsce był daleko na zachodzie. A potem przeniosła do tego Krościenka, gdzie spędziła całą młodość do momentu, kiedy poszła do szkół, bo szkołę podstawową miała grecką. W efekcie po skończeniu technikum rolniczego wylądowała w krakowskiej Wyższej Szkole Rolniczej, wtedy się to tak nazywało, dzisiaj to jest Uniwersytet Rolniczy. I trafiła tam do kabaretu „Pod Budą”, którym zarządzał Bogdan Smoleń, nieżyjący już nasz estradowiec i aktor kabaretowy. Ja zostałem w 1975 roku przez Smolenia poproszony o współpracę i trafiłem też do tego kabaretu. W zasadzie zastąpiłem żonę, bo ona wtedy pierwszy raz pojechała do swojej ojczyzny, do Grecji. Smoleń potrzebował kogoś, by wypełnić lukę.

D. W. A Franka śpiewała.

A. S. Franka śpiewała. Ja zastąpiłem Frankę. Ona potem wróciła z Grecji po wakacjach, a Smoleń nie uznał za stosowne, żeby się ze mną rozstawać, więc zostaliśmy oboje w tym zespole. I tak ją poznałem. Potem jej bracia studiowali zresztą w Krakowie także, bo co trzeba zapisać na jakiś ogromny plus moim teściom, że to byli ludzie z maleńkiej, macedońskiej wioski położonej wysoko w górach, do której zresztą jeździmy od czasu do czasu. Wychowali w spartańskich warunkach dzieciaki, którym powtarzano, że już w przyszłym roku jedziemy do ojczyzny, już zaraz wracamy. Ale to się wciąż prolongowało, ponieważ w Grecji nastąpiły rządy pułkowników.

D. W. I w ogóle nie było powrotów.

A. S. I w ogóle nie było powrotów. Te powroty zaczęły się właśnie w połowie lat siedemdziesiątych.

D. W. Zresztą twoi teściowie wrócili.

A. S. Moi teściowie wrócili w osiemdziesiątym roku z najmłodszym bratem. Pierwsza wyjechała do Grecji w siedemdziesiątym siódmym roku siostra mojej żony. W następnej kolejności najstarszy brat, absolwent Akademii Górniczo-Hutniczej, a w osiemdziesiątym teściowie z najmłodszym bratem, również absolwentem Akademii Górniczo-Hutniczej. Moja żona została, no bo poznała takiego gościa z gitarą.

D. W. Atrakcyjnego mężczyznę z gitarą.

A. S. Tak, bardzo atrakcyjnego mężczyznę z gitarą i postanowiła związać z nim swój los. Moja grecka przygoda zaczęła się dość wcześnie, dlatego że w 1978 roku pierwszy raz pojechaliśmy odwiedzić jej brata, który tam próbował się zainstalować. I trzeba powiedzieć, że to instalowanie nie było wcale łatwe. To nie było tak, że na uchodźców Czekają z otwartymi ramionami, że pola uprawne, które zostawili w swojej wsi, do nich wróciły, albo że z utęsknieniem czekali, aż oni je zaczną uprawiać. 30 lat zrobiło swoje. Bardzo często te powroty były przykre. Mój teść wszedł w jakieś spory sądowe dotyczące właśnie ziemi. Szwagrowie na początku mieli spore trudności ze znalezieniem pracy, bo dyplom wyższej polskiej uczelni, fajnie, ale jednak komunistycznego kraju, co to za ludzie, prawda? Nasi rodacy, ale tacy trochę jakby nie nasi.

ulica gdzieś w Grecji, budynek i rodzina przy stole

D. W. Łatwo im nie było.

A. S. Łatwo im nie było. Dzisiaj można powiedzieć, że stanęli na nogach, to są zresztą bardzo dorośli ludzie, najczęściej już w wieku emerytalnym, Wychowali tam swoje dzieci i są w tę Grecję już mocno wrośnięci. Co dla nas jest bardzo miłe, bo mamy kogo odwiedzać. Zresztą myśmy się zainstalowali z żoną już wiele lat temu, w tym roku będzie 16 lat, jak kupiliśmy mieszkanie w niewielkim miasteczku portowym, który nazywa się Rafina. To jest na północny wschód od Aten, jakieś dwadzieścia kilka kilometrów nad morzem. Port otwiera drogę w kierunku Cykladów, więc można popłynąć na Andros, na Tinos, na Mykonos w dalszej kolejności. Z balkonu patrzymy na morze, wyłącznie na morze, bo dzieli nas od niego tylko wąska uliczka i na wyspę Evie, która się znajduje na horyzoncie. 

port we wsi rafina niedaleko aten, piękna grecka miejscowość, widok z daleka
plaża gdzieś w rafinie, w grecji, pusta plaża po sezonie
lodki kołyszące się na falach, w tle miasteczko, grecja

Grecja to nasze życie

A. S. No i ta Grecja w nasze życie jakoś bardzo mocno wrosła, no bo potem córka związała się z człowiekiem też tam wychowanym. Myśmy zresztą przestrzegali jednej rzeczy z żoną. Ja wręcz obsesyjnie tego pilnowałem, żeby Maja mówiła po grecku. Bardzo mi na tym zależało. Wychodziłem z założenia, może niespecjalnie oryginalnego, że jeśli można jakiś język posiąść za darmo, bez żadnego wysiłku, to trzeba to zrobić, bez względu na to, jaki to będzie język. Maja mówi po grecku bardzo biegle i nasza wnuczka mówi już po grecku w tej chwili, bo co sobotę ma jakieś tam takie kursy z Greczynką, jak jedzie do Grecji…

D. W. Porozumiewa się z każdym.

A. S. No porozumie się. Przede wszystkim ona ma tam czwórkę kuzynostwa w podobnym wieku, więc czuje się swobodnie. Powiem ci, że jak oni się spotykają, to takiego natężenia dźwięku nie ma. To trudno sobie wyobrazić, jaki jest jazgot.

D. W. A pamiętasz pierwszą, pierwszą wizytę w Grecji?

A. S. Pamiętam ją doskonale, bo ona była nietypowa. Myśmy dotarli do granicy greckiej i potem wsiedliśmy do kabiny do szoferki tira. Greg zgodził się nas zawieźć do Salonik. Po drodze trochę błądził, ale ten przejazd był euforyczny, z mojej strony przynajmniej, bo oglądałem nagle zupełnie inną krainę. Ja — przybysz z szarówki komunistycznej i nagle wpadłem w jakiś wir muzyki, Śpiewu, tańca, dobrego jedzenia, świateł, które się wszędzie wtedy paliły, a był późny wieczór. Co chwilę mijaliśmy jakiś zajazd, czy jakąś tawernę pełną ludzi, bo Grecy ze względu na klimat, bo lato, bawią się późno wieczorem. Więc mnie się ta Grecja wtedy jakoś niebywale spodobała, zwłaszcza że się okazało, że na tym autostopie zabierają. Myśmy potem do Aten dotarli również stopem z małżonką do mieszkania jej brata. Co zapamiętałem? Zapamiętałem, że poczęstowałem tego kierowcę Carmenem, naszym papierosem.

D. W. Nie zwaliło go z nóg?

A. S. On zatrzymał samochód, jak się sztachnął Carmenem, to po prostu zjechał na pobocze (śmiech).

D. W. Dla ułatwienia dodamy, Carmeny to były najlepsze papierosy w Polsce. Z filtrem dodajmy, ale były bardzo mocne.

A. S. Tak bardzo mocne w czerwonym opakowaniu. Trochę przypominały amerykańskie Pal Male, ale nie miały wiele z nimi wspólnego. Tak więc dotarliśmy do kuzyna żony do Salonik. To było tuż po trzęsieniu ziemi. Dość to robiło upiorne wrażenie, bo na wielu skwerach salonickich stały namioty. Trzęsienie było silne.

saloniki - część miasta, biała wieżą i promenada widziana z lotu ptaka

Grecja, rodzina, miłość

A. S. Nie było tam wielu ofiar, nieliczne ofiary śmiertelne, ale zawaliło się wiele budynków, co obnażało również dziury w budowlance, nazwijmy to tak. Grecy nie są pod tym względem perfekcyjni i bardzo często, teraz to się zmienia oczywiście, bo jest wspólna Europa, ale kiedyś wiele w Grecji robiło się trochę na zasadzie „będzie, jak będzie”, bo nam nic nie grozi, bo szwagier pomoże, bo jest to jednak bardzo rodzinny kraj w każdym aspekcie tego słowa.

Dlatego tak jak mówiło się, że w Zakopanem się prawo budowlane nie przyjęło, to i w Grecji się wiele rzeczy związanych z budowaniem domów nie przyjęła. Zresztą do dzisiaj jeszcze, szokujące dla wielu przybyszów jest to, że jest bardzo wiele budynków, które nie mają położonego dachu, takich niewykończonych, bo za niewykończony budynek nie płaci się podatku, no więc po prostu się go nie kończyło, żeby nie płacić.

W takich mykach oni są mistrzami i robią to, chciałbym powiedzieć, z dużą dozą luzu,  trudno się na nich gniewać. Trzeba też powiedzieć, że to nie są najbardziej słowni ludzie, ale myślę, że to dotyczy w ogóle południa Europy. To nie jest skaza grecka, bo podobnie jest na południu Włoch. Mówi się zresztą, że jak Grek ci powie, że zrobi coś we czwartek, to znaczy, że nie zrobi nigdy. Bo czwartek to jest takie odepchnięcie na dalszy plan.

D. W. A jak się przyjęła rodzina grecka człowieka obcego?

A. S. Ja nie miałem żadnych problemów z kontaktami z rodzeństwem mojej żony, bo oni się wychowali w Polsce i dla nich byłem kimś oczywistym. Natomiast rodzice żony pewnie trochę to przeżywali, ponieważ oni bardzo chcieli, żeby ich dzieci wiązały się z rodakami, z Grekami. Nie bardzo się im to udało w rezultacie, ponieważ jedynie najmłodszy brat ma żonę Greczynkę. Cała reszta, najstarszy brat związał się z Polką, potem owdowiał, druga żona jego jest już z Grecji, siostra żony związała się z Polakiem, moja żona z Polakiem, więc powiedzmy sobie, spotkał ich jakiś w tej materii zawód. Natomiast byli to ludzie obdarzeni taką niezwykłą mądrością życiową, mimo że nie byli wykształceni, ale niezwykle zdystansowani i bardzo mądrzy. Ta mądrość objawiła się przede wszystkim w dbałości o to, żeby dzieciom dać wykształcenie. Chociaż cały czas się mówiło, już wyjeżdżamy, ale jednak szkoła, jakieś technika wyższe studia, pod tym względem trzeba powiedzieć, że zawsze mnie imponowali.

typowy grecki obrazek, różowa bungewilla pnie się po ścianie, niebieskie drzwi i okiennice

A. S. Ja nie miałem bliskiego kontaktu z teściem, który jak mówię, nie nauczył się polskiego, a ja jeszcze wtedy nie mówiłem po grecku. Teść zmarł w 1984 roku, więc niedługo po powrocie do ojczyzny. Z teściową inaczej.  Niedawno był Międzynarodowy Dzień Teściowej i jakaś telewizja mnie poprosiła o wypowiedź na ten temat właśnie i ja musiałem powiedzieć, że jestem absolutnym zaprzeczeniem faceta, który może hołdować albo przytaczać jakieś dowcipy dotyczące teściowej. Moja teściowa to była fantastyczna kobieta, którą podziwiałem, którą kochałem i za którą tęsknię do dzisiaj, bo po prostu była świetna. Ona w tej swojej mądrości i zdystansowaniu, takim łagodnym okiem doświadczonego człowieka, patrzyła nawet na jakieś nasze spory i bardzo często była skłonna przyznać mi rację, mimo że ja byłem przecież ten obcy, prawda?

D. W. Ile prawdy jest tej niezwykłej rodzinności Greków? Czy tak jest naprawdę? Ty możesz tego doświadczyć jako członek tej rodziny.

A. S. Myślę, że ona jest oparta jednak o patriarchat, co by nie powiedzieć. A tego rodzaju rozwiązanie przypisuje dość określone zadania kobiecie. I w moim małżeństwie na przykład funkcjonowało to w ten sposób. Ja nie mogę powiedzieć, że moja żona nie robiła nic. Bo zajmowała się domem, wychowaniem dziecka wtedy, kiedy ja byłem na trasie. Non-stop prawie. Potem zajęła się jakby managementem, więc w dalszym ciągu pracuje w tej branży. Ale moja żona na początku śpiewała w zespole „Pod Budą” i w momencie, w którym zaszła w ciążę, bez cienia żalu, pretensji, natychmiast odeszła z zespołu, uznając, że po prostu teraz ja mam zostać matką i panią domu. I nie było w tym pretensji do świata, poświęcenia, uważałam, że to jest normalne.

I powiem szczerze, że zabawne było, jak nasza teściowa tuż po urodzeniu Mai przyjechała do Krakowa, żeby pomóc przy dziecku, jak to się ładnie nazywa. I zobaczyła wyposażone mieszkanie z pralką, ze zmywarką, ona w tym czasie nosiła wodę ze studni i zapytała, w czym ja mam tu pomagać? Ona ma jedno dziecko, ja miałam czworo. I szybko pojechała do domu, uważając, że my naprawdę w czymś tam przesadzamy. Tak więc myślę, że rola kobiety, która jednak cementuje bardzo te stadła, jest ważna, a także wielka estyma wobec dzieci. To się widzi. Dziecko potrafi być skarcone przez rodziców. Ale równocześnie dzieci sprawiają wrażenie, jakby im było wszystko wolno. Jak to się widzi na plaży, czy w sklepie. Dziecko to jest skarb. A chłopak to już w ogóle.

Kult macho bardzo rozpowszechniony, też nie do końca grecki, ale jednak południe Europy ma coś takiego i mężczyźni-Grecy to są trochę mistrzowie świata. To znaczy Grek, jak pytasz o drogę, to jak nawet nie wie, to cię i tak poinformuje. To znaczy, powie, że gdzieś tam, mniej więcej, nie przyzna się do tego, że nie wie. Nie, to nie wchodzi w grę. Więc oni tacy trochę są, ale jest w tym jakiś urok.

Jak mówię o tym, to zdaję sobie sprawę, że nawet trochę podoba mi się grecka tawerna, gdzie siedzą sami mężczyźni, grają w tavli, kręcą komboloi w palcach, piją uzo czy coś innego. I kobiet tam nie ma. To nie znaczy, że do tawern wieczorem nie przychodzą całe rodziny z kobietami, ale te przedpołudnia, szczególnie na prowincji, są męskie. Kawa, papieros i dyskusje…

Grecy grający w tavli w kawiarni na Zakynthos

Posłuchaj lub obejrzyj cały odcinek podcastu.

Dowiesz się, za co jeszcze Andrzej Sikorowski kocha Grecję, dlaczego uwielbia spędzać czas na plaży i co z bogactwa wspaniałej kuchni greckiej najbardziej mu odpowiada. Posłuchaj też opowieści o wielkim, greckim weselu, o tym, jak to jest z tymi greckimi tawernami (czy wypada zaglądać do garnków?), które miejsca w Grecji poleca i lubi oraz czy Grecy najbardziej kochają grecką muzykę.